Otwarcie rynków pracy: Nie było czego się bać

Żadnego zalewu, tsunami czy naporu. Austria i Niemcy, które 1 maja w końcu otworzyły swoje rynki pracy dla nowych państw Unii nie powinny spodziewać się masowego napływu pracowników.

Zdaniem europosłów migranci zarobkowi ze wschodu Europy pomogą wypełnić luki na rynkach pracy. "Mija strach przed pracownikami z nowych krajów UE" - zaznacza Bogusław Sonik (Europejska Partia Ludowa). A niemiecka posłanka Nadja Hirsch (Liberałowie) żałuje, że Niemcy nie otworzyły swojego rynku pracy wcześniej.

Po rozszerzeniu UE w 2004 r. Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja od samego początku otworzyły się na pracowników z nowych krajów członkowskich. W kolejnych latach następne kraje decydowały się otwarcie rynków pracy. Jako ostatnie zrobiły to Austria i Niemcy. Oba kraje wykorzystały maksymalny siedmioletni okres przejściowy zapisany w traktacie akcesyjnym. Komisja Europejska uspokaja - migracje zarobkowe nie były masowe i teraz też nie należy się spodziewać nadmiernego zainteresowania pracą w Niemczech czy Austrii.

Dla polskiego deputowanego Bogusław Sonika (Europejska Partia Ludowa) otwarcie rynków pracy w Austrii i Niemczech to koniec pewnej ery. "W końcu nowe państwa są traktowane na równi ze starymi. To ważny znak z politycznego punktu widzenia" - podkreśla Sonik. Według niego choć niektóre kraje obawiały się skutków tego otwarcia, to te obawy się nie sprawdziły, a Unia skorzystała na nowych pracownikach. "Specjaliści z Polski wypełnili luki na rynkach pracy" - zaznacza Sonik. Polacy najbardziej byli poszukiwani w takich sektorach jak rolnictwo, hotelarstwo, ochrona zdrowia czy informatyka.

Zdaniem Sonika imigranci wracający do kraju są doceniani przez pracodawców w Polsce. "Mają inne podejście do pracy" - zauważa polski deputowany. Migracje po rozszerzeniu UE miały jednak też negatywny wpływ na polską gospodarkę. "Teraz to nam brakuje fachowców. Musimy zmienić sposób nauczania" - dodaje Sonik.

Zdaniem niemieckiej deputowanej Nadji Hirsch (Liberałowie) otwarcie przez Niemcy rynku pracy to duża szansa dla jej kraju. "Brakuje nam wykwalifikowanych pracowników" - podkreśla. I przypomina badania, z których wynika, że populacja w wieku produkcyjnym zmniejszy się w Niemczech do 2025 r. aż o 6,5 mln osób. "Tego nie uda nam się nadrobić lepszą edukacją, zwiększeniem zatrudnienia kobiet, wydłużeniem wieku emerytalnego. Potrzebujemy pracowników z innych krajów i powinniśmy otworzyć nasz rynek pracy zdecydowanie wcześniej" - argumentuje Hirsch.

Zostały jeszcze dwa nowe kraje UE, których dotyczą restrykcje - Rumunia i Bułgaria. Te państwa wstąpiły do Unii w 2007 r. i kraje członkowskie mogą stosować ograniczenia w dostępie do rynku pracy do 2013 r. Takie restrykcje wciąż utrzymuje 10 państw Unii (Polska nie jest w tym gronie).

"To nieuzasadnione, że po czterech latach członkostwa w UE ciągle obowiązują nas ograniczenia" - mówi rumuńska europosłanka Corina Crețu (Sojusz Socjalistów i Demokratów). Według niej utrzymanie barier utrudni Europie wyjście z kryzysu ekonomicznego. "Doświadczenie pokazuje, że obawy przed napływem pracowników z Rumunii są przesadzone. Dwa miliony Rumunów już mieszka w różnych krajach Unii, w samych Niemczech jest ich 100 tys." - przypomina Crețu.

Źródło: europa.eu
 
 
.